sobota, 17 listopada 2007

Śnieg. Przystanek. Złotówka w dłoni. Zastanawiam się ile osób przede mną ściskało tę monetę na przystanku. Albo w sklepie. W kościele też. Ilu staruszków odmówiło sobie złotówki na rzecz Radia. Ile osób wydawało ten pieniądz lekką ręką. Ilu z trudem wyłuskiwało ostatnią złotówkę na parę bułek. Ilu z zapałem je zbierało, aby skrupulatnie zamienić je na oszklone bóstwo w płynie. Ilu modliło się do złotówki. Ilu ze złotówki kpiło. Ilu puszczało ją z dymem. Czyja to była złotówka. Piosenkarki, bezdomnego, policjanta, pasażera, kierowcy, nauczyciela, babci, księdza, grabarza, prostytutki, prezydenta, bandyty, moja. Złotówka słaba, złotówka mocna. Z ręki do ręki. Warta wszystko, warta nic. Dostępna, nieosiągalna. Upragniona, nużąca. Pracująca, oszczędzająca. Niedoszły eksponat jednej z muzealnych półek. Wsiadam. Jedźmy już do domu.

sobota, 22 września 2007

Patrzonko.

Jak ja lubię obserwować ludzi. Ten ma plecak niedopięty, tamten krawat i szorty, jeszcze inny delektuje sie dymkiem jakby to byla najslodsza slodkosć tego swiata. Niektórzy mają stukające buty i sweterki w romby. Inni znów schludne garniturki i walizeczki. W kapeluszach nie bylo mi dane do tej pory ich widywać. Często spotykam ubranych zwyczajnie, i tacy przeważnie sklaniają do uważniejszego wpatrzenia się w poszukiwaniu nietypowych szczególów, wszystko w granicach przyzwoitosci. Jedni patrzą gdzies w bezmiar bezmiarów, inni pod nogi, a jeszcze inni w pogoni za nogami. Niektórym dobrze z oczu patrzy, inni spojrzeniami obdarowują jedynie przedmioty swego zainteresowania, jeszcze innych nie obchodzi zbytnio na co patrzą. Zabiegani, wyluzowani, zasluchani, czasem wylączeni. Każdy z nich żyje sobie z dnia na dzień i to w dodatku codziennie. Teraz panie. Zazwyczaj ubrane po damsku. Czasem dumne, czasem zamyslone, czasem zapatrzone w Bóg wie co. Niektóre eleganckie, inne swojskie, jeszcze inne wyglądem przypominają ozdoby choinkowe, dosć często zdające się nie mieć poczucia temperatury czy też sytuacji. Wiele ale to wiele pań nietypowych widuję, o ile typową kobietę można zdefiniować, co zapewne udalo się niejednemu dowiadczonemu przez życie panu. Nader często przychodzi mi trafianie na panie z dymkiem. Widzial ktos cos równie niesmacznego? Widuję też panie, na których twarzach maluje się rodzinnosć i ciepło, panie z wieloma siatkami i nierzadko także dziećmi. Panowie i panie. Po to mamy dwoje oczu i uszu oraz tylko jeden język, aby więcej patrzeć i sluchać niż mówić.

środa, 29 sierpnia 2007

My chemical romance - I don't love you.

I don't love you like I did yesterday.

czwartek, 16 sierpnia 2007

Chrzciny.

Przyjeżdżamy. Ogólne poruszenie, krzątanie, zapach obiadu, biegające dzieci. Jak wam się jechało? Trafiła się nam pogoda. Przywitać się ze wszystkimi. To jest mama chrzestna. A widziałyśmy się już kiedyś. Chyba rok temu. Wujek jeszcze żył. Cisza. Kościół. Wnętrze na biało, symetryczne elementy. Msza. Tradycyjni spóźnialscy tu i ówdzie. Im bliżej ołtarza tym średnia uczestniczących aktywnie większa. Nieunikniona rewia mody tu i ówdzie. Spojrzenia. Płacz nieświadomych powagi sytuacji maleństw. Ja Ciebie chrzczę. Komunia. Niektórzy kończą wizytę na tym etapie, widocznie z przekonaniem, że równie dobrze może pobłogosławić ich drzewo. Ogłoszenia duszpasterskie. Sierpień miesiącem trzeźwości. W wolnym tłumaczeniu chrzciny-popijawa odpadają. Idźcie w pokoju Chrystusa. Obiad czyli numer popisowy. Tłumione beknięcia. Kolejni goście. Rozmowy przyzwoite. Wzbogacenie stołów o słodkości. Duszno. Może sałatki? Młodzi z młodymi, starsi ze sobą. Szkoła, polityka, sąsiedzi, praca. Piweczka? Nie, dzięki. Pssst. Coraz mniejsze przerwy między jednym tematem a drugim. Zjedzcież coś, po co ma się marnować. Zdjęcia i kamera. Usypianie maleństwa. Pssst. Pojedyńcze pożegnania. Salwa śmiechu. Może herbatki? Deszcz. Pssst. My też już pójdziemy. Podziękowania. Przyjedźcie kiedyś. Błogie wgniatanie w fotel samochodu.

poniedziałek, 23 lipca 2007

Taki cytat.

... i oczywiście guzik dla biedaków, bo tym będą zawsze tak dokopywać, że w dniu, kiedy gówno nabierze wartości, biedacy urodzą się bez dupy.

piątek, 13 lipca 2007

No i co, że dziś piątek trzynastego?

Rutynowe obawy. Rutynowe przestrogi. Aby tylko mieć o czym gadać. Kot mógł przebiec równie dobrze wczoraj. Drabina niekoniecznie mogła być swoistą bramą na naszym szlaku. A, że kominiarza trudno spotkać na ulicy? Kominiarz też w coś wierzy przecież.

środa, 11 lipca 2007

Obrazek

Znalazłam Obrazek. Mały i w ciemnobrązowej ramce. Bez wyraźnego tematu czy motywu. Wśród bieli umieszczono coś na kształt okiennicy. W dodatku półokrągłej. Ośmiolistny kwiat w doniczce najwyraźniej chce przysłonić mi widok za oknem swoim rozmiarem i symetrią. Mimo jego usilnych starań mogę jednak śmiało stwierdzić, że za oknem panuje mrok. Klasyczny obserwator mógłby śmiało uznać Obrazek za monotonny, gdyby nie ciepła aura wokół ośmiolistnego kwiatostanu. A co z doniczką? Poza tym, że kwiatkowi musi być w niej niesamowicie ciasno, dostrzegam mały kościółek. Dziwnym trafem iglica wieżyczki z krzyżykiem wystaje poza doniczkę. Widocznie garncarz niedokładnie obliczył proporcje. Perspektywiczne patrzenie wydaje się być bezcelowe. Ludzie w kościółku zapewne żarliwie się modlą, nie mając pojęcia o położeniu iglicy i krzyżyka, nie mówiąc już o kwiatku - gigancie. Ale kto nie widzi złudzeń, widzi autentyczność. Nie daj Boże, a koło okiennicy przebiegnie czarno-biały dzieciak i strąci doniczkę. Ludzie zginą z przekonaniem albo i nie, że to trzęsienie ziemi pozbawiło ich świątyni, a co gorsza, marnego żywota. Autentyczność będzie polegała na fakcie, że czarno-biały dzieciak, nasyciwszy się uprzednio widokiem roztrzaskanej doniczki świecącego kwiatka, pobiegnie dalej. Dziś zawieszę Obrazek na ścianie. Ale nie nad łóżkiem. Nikt zapewne nie chciałby spać ze świadomością, że lada chwila roztrzaska się na nim doniczka, kwiatek - gigant i nabożnie modlący się lud w kościółku bez iglicy.