sobota, 17 listopada 2007

Śnieg. Przystanek. Złotówka w dłoni. Zastanawiam się ile osób przede mną ściskało tę monetę na przystanku. Albo w sklepie. W kościele też. Ilu staruszków odmówiło sobie złotówki na rzecz Radia. Ile osób wydawało ten pieniądz lekką ręką. Ilu z trudem wyłuskiwało ostatnią złotówkę na parę bułek. Ilu z zapałem je zbierało, aby skrupulatnie zamienić je na oszklone bóstwo w płynie. Ilu modliło się do złotówki. Ilu ze złotówki kpiło. Ilu puszczało ją z dymem. Czyja to była złotówka. Piosenkarki, bezdomnego, policjanta, pasażera, kierowcy, nauczyciela, babci, księdza, grabarza, prostytutki, prezydenta, bandyty, moja. Złotówka słaba, złotówka mocna. Z ręki do ręki. Warta wszystko, warta nic. Dostępna, nieosiągalna. Upragniona, nużąca. Pracująca, oszczędzająca. Niedoszły eksponat jednej z muzealnych półek. Wsiadam. Jedźmy już do domu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Bravo! Mogę napisać wiele komentarzy ale wydaje mi się, że ważniejszy jest jeden taki prawdziwy, od serca. Gratuluję spostrzeżeń i czekam z upragnieniem na kolejne teksty. Liczę, iż wena będzie dopadać Cię częściej. Dzięki za post... [mayka]